Różne

Jak nauczyłem się nie martwić i zakochałem się w nocy w górach

Opuściliśmy dom około 8 rano, później niż planowaliśmy dzień wcześniej. Chcieliśmy wcześniej awansować, aby nie zostać złapanym w drodze przez upalne górskie słońce. Tutaj, na wysokości 2 kilometrów, atmosfera staje się mniej gęsta, a ciało staje się podatne na płonące promieniowanie ultrafioletowe, nie mówiąc już o wysokim płaskowyżu, na którym zmierzamy. Ale na szczęście tego dnia słońce zakrywało chmury i było wystarczająco chłodno, w przeciwieństwie do gorących dni, które już trwały kilka tygodni wcześniej. Szczęście, pomyślałem.

Prosto z naszego domu ścieżka podążała gwałtownie po kamieniach, przechodząc przez las pokryty wysokimi i smukłymi cedrami himalajskimi. Oczy stale skanowały obszar między krzewami i głazami, aby znaleźć odpowiednią ścieżkę. A uszy słuchały ich otoczenia, łapiąc niesamowite tryle różnych ptaków w górach.

Nieogrzewane mięśnie bolały nieco od stromego wznoszenia, ale wkrótce weszliśmy na łagodniejszą górską drogę, wzdłuż której, chrząkając i wtykając opony, jechały samochody, zostawiając za sobą gęste chmury pyłu w powietrzu. Droga doprowadziła nas do małej kawiarni, gdzie chcieliśmy wypić miejscową herbatę z mlekiem. Postanowiliśmy nie spieszyć się zbytnio i uzyskać maksimum przyjemności ze wspinaczki, ponieważ było wystarczająco dużo czasu.

Było nas pięciu. Ja, małżonek, młoda para z Ameryki i nasz indiański przyjaciel Manoj. A wszystko to pstrokata firma znajduje się pod parasolem na terenie małej górskiej kawiarni. Wokół poszły muły, konie, krowy i byki. Zwierzęta pili z małej sadzawki, znajdującej się obok naszego stołu.

Piliśmy herbatę, żartowaliśmy, śmialiśmy się i poruszaliśmy w radosnym nastroju. Droga była stosunkowo płaska. Podbiegła prawie do samego płaskowyżu, gładko omijając wąwóz. Dlatego wzrost nie był bardzo trudny. W ciągu 10 minut drogi udało nam się odróżnić od wysokości nasz dom i małą wioskę, w której się znajdował. Domy znajdowały się na stoku. Zarówno tu, jak i tam między przysadzistymi kamiennymi budynkami a miniaturowymi świątyniami znajdowały się małe pola żyta i pastwiska dla bydła. Z uwagi na fakt, że ulga została przechylona, ​​miejscowa ludność musiała wyciągnąć małe płaskie tarasy dla potrzeb rolnictwa: pastwiska i pola znajdowały się jakby na stopniach.

Widok był bardzo piękny, pomimo tego, że zaczęły pojawiać się chmury.

Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było to, że burza, która wydarzyła się tu bardzo często, zaprowadzi nas na płaskowyż. Dzień wcześniej ostrożnie przeczytałem kilka artykułów o tym, co robić w burzy w górach. Dowiedziałem się, że nie można pozostać w najwyższych punktach, bo błyskawica może tam uderzyć i lepiej jest obozować pod stromizną. Ale nie mieliśmy wyboru, jak rozbić obóz. Płaskowyż Trójmiasta, w którym zmierzaliśmy, jest stosunkowo płaskim wydłużonym obszarem na samym szczycie góry, utworzonym przez napotkane zbocza. Ta strona jest również nazywana grzbietem. A jeśli burzowe chmury będą nad nim, to płaskowyż będzie doskonałym miejscem na błyskawicę.

Mając doświadczenie górskich wędrówek musiałem wpaść w złą pogodę wysoko w górach. Wydaje się, dlaczego się bać? Ale tutaj, w Himalajach, burze są bardzo gwałtowne, szczególnie w nocy. Wyskakuje, tak aby krzesełka wieje z balkonu, a od spadku napięcia wyłącza prąd.

Dlatego z niepokojem spoglądałem na zmarszczone, nie chcąc być na górze w namiocie podczas burzy.

Ale co robić, musimy pójść dalej.

Turyści przybyli na spotkanie w Triundzie. Byli wśród nich zarówno Europejczycy, jak i Indianie z innych państw, a także przedstawiciele miejscowego plemienia górskiego Gaddi. Biorąc pod uwagę Indian Indianie, nie mogłem nie wyobrażać sobie obrazu mieszkańców byłego ZSRR ze starych podręczników szkolnych.

Na zdjęciu można zobaczyć mieszkańców różnych republik, a każdy z nich był w swoim narodowym stroju, miał własne rysy twarzy, ze względu na przynależność do określonej grupy etnicznej. To niesamowite, że wszyscy ci ludzie mieszkali w tym samym kraju. Teraz w Rosji nie spotkasz tak wyraźnej różnorodności narodowych strojów i tradycji. Nie można powiedzieć o Indiach.

Spotykamy Sikhów z Pendżabów w swoich turbanach w różnych kolorach. Więcej jasnoskórzy i nowocześnie ubrani Indianie byli najprawdopodobniej "wielkomiejscy", z Delhi lub z Mumbaju. Miejscowy Gaddi, przyzwyczajony do ciągłych wspinaczek, po cichu wspiął się na górę bez oznak zmęczenia, w przeciwieństwie do turystów. Byli to ludzie ze skórą pomarszczoną od górskiego słońca w jarmułkach i kobiety w wielobarwnych szaliach ze złotymi kolczykami w nosie i uszach.

A najciekawsze jest to, że różne grupy Indian potrafią mówić różnymi językami! Nauczyłem się nawet pozdrowień w języku pendżabskim i hindi, przeznaczonych dla przedstawicieli różnych narodowości Indii, których spotkałem na drodze.

Powitawszy prawie każdy kontuar, nie zapominając spojrzeć na swoje stopy, powoli wspinaliśmy się na szczyt Triund. To była moja druga podróż tam. Od ostatniej wędrówki przypomniałem sobie mały wąwóz wzdłuż drogi, w którym tym razem był śnieg: bezprecedensowa atrakcja dla Indian. Ale tym razem nie było go z powodu upału, który wcześniej był. Byłem trochę zdenerwowany, ponieważ miałem nadzieję, że nasz indyjski przyjaciel Manoj po raz pierwszy w życiu dotknie śniegu i nawet zrobi mu zdjęcie. Ale w porządku, następnym razem.

Za wąwozem zaczęło się strome wznoszenie. Ostatnie i najbardziej intensywne chwile wyzdrowienia. Złapani w deszczu, zatrzymaliśmy się w samym środku startu. Nieco dalej od ścieżki, pod wielkim głazem, znajdowała się niewielka jaskinia. Tam schroniliśmy się przed złą pogodą.

Pomimo tego, że byliśmy trochę zmarznięci i zmęczeni, świetnie się bawiliśmy pod tym wielkim rockiem. Było przytulnie i sucho. Dużo się śmialiśmy i żartowaliśmy, to była świetna zabawa! A kiedy deszcz ustał, znów ruszyliśmy w górę. I tutaj w końcu pokonaliśmy ostatni stromy odcinek drogi i znaleźliśmy się na Płaskowyżu Triund, otwartym na wszystkie wiatry.

Za nami, daleko w dole, leży dolina Kangra, a przed nami otwiera się panorama pierwszych oślepiających śniegów szczytów najwyższego łańcucha górskiego.
Pomimo wysokości 3 kilometrów, które mogą wydawać się imponujące, jeśli jesteś w innych górach, Himalaje dopiero zaczynają na takiej wysokości!

Tam na Wschodzie jest tylko góry ponad dwa tysiące kilometrów! Góry, góry, góry i śnieżna cisza. Bądź szalony!

Staliśmy na wąskim płaskowyżu w porównaniu ze skalą otaczającego krajobrazu. Przednia i tylna przepaść. Tutaj nad tym pasmem pod nieskończonym niebem i między wysokimi górami czujesz się jak "na okonie", mały wróbel, który siedzi na drutach telegraficznych i może być podmuchany przez każdy podmuch wiatru.

Ze względu na fakt, że powierzchnia płaskowyżu była stosunkowo płaska i usiana trawami i krzewami, służyła jako miejsce wypasu miejscowych plemion. Wśród niewzruszonych, chrupiących kozłów górskich kozły skakały, podskakując. W przeciwnym kierunku konie grzmiały i żuł muły.

Omijając stada i wszechobecny obornik, zaczęliśmy szukać odpowiedniego miejsca dla obozu, aż kilka płaskich miejsc było w zasięgu wzroku, znajdowały się w pobliżu dużych głazów. Tam jesteśmy. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy w poszukiwaniu drewna na opał i wodę.

Po jakimś czasie, w pobliżu naszego obozu, były już dość dobre zapasy wody ze strumienia i raczej duży stos drewna opałowego. Patrzyłem na to suche drzewo z poczuciem wdzięczności, wiedząc, że stanie się ono naszym źródłem ciepła w tę zimną noc w Himalajach. Wydaje mi się, że cała nasza firma doświadczyła podobnego nastroju. Takie uczucia są bardzo rzadko doświadczane w mieście.

Kiedy osiedliliśmy się na noc, chmury ustąpiły, a zachodzące słońce zaczęło oświetlać ośnieżone szczyty na wschodzie. To było bardzo piękne: różowe, purpurowe barwy zachodzącego słońca na stromym ośnieżonym zboczu na tle nieba o specjalnym kontrastowym, niebieskim kolorze, który można zobaczyć tylko o zachodzie słońca przy jasnej pogodzie.

Deszcz, który przyłapał nas w drodze na górę, przybił do ziemi wszelki pył, który wznosi się tutaj w suche dni. Widoczność była więc cudowna: kolory i zarysy gór, drzew i dolin na zachodzie, pogrążających się w ciemnościach, były widoczne z niezwykłą jasnością.

Kiedy było już prawie ciemno, rozpaliliśmy ogień obok dużego kamienia, który bardzo wygodnie chronił nas przed wiatrem i odbijał ciepło płomienia. Było bardzo przyjemnie i wygodnie siedzieć wewnątrz małej wyspy ciepła i światła pośród zgromadzeń wokół zimna i ciemności.

To prawda, że ​​niepokój związany z możliwością burzy nie opuścił mnie. W obrębie murów miejskich takie obawy mogą wydawać się zagmatwane, a nawet śmieszne. Ale kiedy znajdziesz się w górach, poczucie jakiejś wrażliwości, zależność od żywiołów, z których niekiedy nie ma miejsca na wyostrzenie, nasila się. Tutaj, na wąskim pasie dostępnym dla wszystkich wiatrów, wysoko nad przepaścią, ten strach rozkwitał.

Co więcej, wiatr zaczął rosnąć. Coś błysnęło na zachodzie, na horyzoncie w oddali, i zauważyłem, nie bez niepokoju, że może to być błyskawica. Próbowałem się zrelaksować, by zwrócić moją uwagę, ale to w tym momencie niewiele pomogło: obrazy gwałtownej burzy nadmuchującej namioty i uderzające kamienie piorunem nie pozostawiły mojej wyobraźni.

Kiedy zbliżyłem się do krawędzi płaskowyżu, gdzie nasi amerykańscy przyjaciele poszli na spacer, zobaczyłem coś, co zwiększyło mój niepokój. Z zachodu nadciągnęła burza. Błyski błyskawic błysnęły w chmurach, otwierając na krótką chwilę naszym oczom szare i ponure wnętrza burzowych chmur.

Wydawało mi się, że mój alarm nie został przekazany moim amerykańskim przyjaciołom. Wydawali się cieszyć tym wspaniałym widokiem. Uznałbym to za piękne, gdybym się nie bał.

Ile pięknych chwil życia strach zabija! Ile szczęśliwych chwil, które podejmuje do zapomnienia, jest bezsensowne i nieodwołalne! Utrata tych chwil miałaby sens, gdyby nie była tak bezsensowna.

Po co się bać? Często nie ma w tym sensu.

Ilu ludzi przeżywa swoje cenne lata życia w obawie, że zachorują na śmiertelną chorobę lub zginą od wypadku. Dzień po dniu martwią się i martwią o to, że tak nieuchronnie zbliża się do nich z każdym dniem. Ale skoro śmierć jest nieunikniona, po co marnować życie i martwić się, co się stanie?

Wszyscy siedzimy w niewidzialnym celi śmierci i nie wiemy, jaki termin jest dla nas przygotowany i jak zostaniemy zrealizowani. Ale dlaczego nie spędzamy tego czasu z sensem i celem, zamiast trząść się ze strachu przed rychłym upadkiem?

Ogólnie rzecz biorąc, myślałem, że trzeba coś z tym zrobić. Przypomniałem sobie, jak na kursie buddyjskiej medytacji powiedziano nam, że narodziny w następnym życiu, w tym, zależą od tego, jak umierasz w tym życiu.

Jeśli umrzesz z nienawiści i strachu, to może odrodzisz się gdzieś w niższych rzeczywistościach, w piekle lub w krainie głodnych duchów. Ale jeśli zginiesz z godnością, uśmiechem, akceptacją i współczuciem, wtedy najprawdopodobniej urodzisz się w bardziej atrakcyjnych sferach życia. Są to na przykład królestwa bogów lub ludzi.

No cóż - pomyślałem - nie wierzę w to bardzo mocno, niemniej jest pewne prawdopodobieństwo, że to prawda. I nawet jeśli to nie jest prawda, nie ma sensu umierać w strachu. Dlaczego nie cieszyć się ostatnimi chwilami życia?

Okazało się, że zarówno z perspektywy życia po śmierci, jak iz perspektywy jej braku, lepiej umrzeć z akceptacją i godnością!

W tym momencie poważnie przygotowywałam się do śmierci. Zacząłem opowiadać o sobie: o jakiej śmierci mnie czeka, jeśli zdarzy się to teraz na tej górze? Wyładowanie o mocy milionów woltów przejdzie przez moje ciało. Nie taka zła śmierć, wystarczająco szybko. Musimy iść do ognia i cieszyć się tą nocą, tym ogniem, tymi przyjaciółmi, zamiast trząść się ze strachu - zdecydowałem. Zwłaszcza jeśli wszystko to przemija i wkrótce zniknie.

Kiedy tam jeździłem, zdałem sobie sprawę, że mam spore szanse na pozostanie przy życiu tej nocy. Dlaczego miałbym faktycznie umrzeć? Jest to popularny cel turystyczny. Mimo ciągłych burz nie słyszałem, że ktoś został zabity przez uderzenia pioruna. Nawet jeśli pioruny są tu niebezpieczne, to nie jest tak, że wpadają do namiotu czy cudzego. I ogólnie - przypomniałem sobie - kiedy z doliny dochodzi złej pogody, zwykle nie dociera ona do gór, ale po drodze rozprasza się.

Myśl o pozostaniu przy życiu wywołała we mnie falę radości.

To było niesamowite odkrycie! Jak zmienia się perspektywa, kiedy zamiast chcieć żyć i przeżyć z powodu możliwej śmierci, przygotowujemy się do rzeczywistej śmierci i cieszymy się z możliwości życia!

Jeszcze głębiej zdałem sobie sprawę z tego, że strach w zasadzie rozwija się w warunkach pewnej niepewności oczekiwań, probabilistycznego rozwoju wydarzeń. Trzeba tylko stawić czoła lękowi, aby zaakceptować wydarzenie, którego się obawiamy, ponieważ nie ma miejsca na strach!

Innymi słowy, osoba, która boi się latać samolotem, przeraża prawdopodobieństwo katastrofy, która może być mniejsza niż jedna tysięczna procenta! Ale jeśli spróbujesz zaakceptować możliwość, że ten lot zakończy się katastrofą, postaraj się zebrać i być gotowym na spotkanie ze śmiercią z godnością, wtedy to znacząco zmieni perspektywę. Uwaga zacznie się od sfery "Mogę umrzeć" do sfery "Mogę pozostać przy życiu", która wszystko bardzo zmienia! A prawdopodobieństwo pozostania przy życiu jest wielokrotnie większe niż prawdopodobieństwo niekorzystnego wyniku, jeśli lecisz samolotem. Lepiej cieszyć się 99.9999%, aby pozostać przy życiu, niż panikować z powodu śmierci 0,0001%. Ale do tego trzeba przygotować się na śmierć.

Patrząc na płomienie i wsłuchując się w ciszę nocy, przypomniałem sobie, jak mój strach znalazł swój skrajny wyraz w atakach paniki, potężnych i nagłych atakach strachu i paniki. Przechodząc przez to doświadczenie i doświadczenie osób porozumiewających się z tą dolegliwością, mogę powiedzieć, że wszyscy nie boimy się już wydarzeń jako takich, ale samą możliwość lub prawdopodobieństwo wystąpienia tych wydarzeń.

A to objawia się w myślach, które zaczynają się od słów: "co jeśli?"

"Co, jeśli samolot się zawiesza?"
"A co, jeśli się zatruję?"
"A co, jeśli błyskawica uderzy w nasz namiot?"

W moim artykule na temat pozbycia się strachu napisałem, że rzadko myślimy o samym przedmiocie naszego lęku. Nie przerażają nas same sytuacje, ale ich cienie migające w naszym umyśle, nasze pomysły na ich temat. Nawet mniej niż cień.

Dlatego starałem się pozbyć tego "i nagle" i zacząłem zwracać uwagę nie na to, co może się stać, ale na to, co wydawało się zdarzać ze 100% prawdopodobieństwem! Jeśli uderzy piorun w namiot, co wtedy? Musimy być na to gotowi, a nie umierać, drżąc ze strachu! Na chwilę trzeba sobie wyobrazić, że to, czego się obawiamy, z pewnością stanie się dla niego moralnie przygotowane.

Ale to nie jest sposób na spotkanie śmierci. To jest sposób na wytrzeźwienie umysłu. Zauważyłeś, jak zmieniło się moje myślenie, gdy zacząłem zastanawiać się nad faktyczną śmiercią, przestałem przewijać te wszystkie "nagle"? Dla wielu z was mój strach prawdopodobnie wydawał się absurdalny: nie wiele osób ginie błyskawicą. Tak, a teraz wydaje mi się zabawny.

Ale wielu z was wie, jak lęk może pochodzić z prawie niczego! A nasz przebiegłość, a czasem niekontrolowany umysł, wywołuje najmniejszą iskrę niepokoju i wyrzuca z niej ogień, jak wiatr, który nadmuchuje umierający płomień. Pod wpływem tego lęku przestajemy myśleć trzeźwo: przesadzamy z niebezpieczeństwem, nie zauważamy żadnych oczywistych faktów, innymi słowy, jesteśmy w złudzeniu.

Dopiero po tym, jak zdecydowałem, że umrę, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to niekoniecznie musi się zdarzyć. Wiele osób idzie na płaskowyż, a chmury z doliny z reguły nie docierają do gór. Nie myślałem o tym wszystkim w chwili strachu!

Akceptacja śmierci naprawdę otrzewa i zdziera zasłonę iluzji.

I to nie jest tylko moja obserwacja. Tybetańscy nauczyciele medytacji twierdzą, że refleksja nad śmiercią "uziemia" umysł. I polecają trochę medytować nad śmiercią, na wypadek, gdyby umysł był ciągle rozproszony.

Zgadzam się, naprawdę, bezczynne myśli o przyjacielu, który kupił nowy samochód, rozpłyną się wraz z realizacją skończoności naszego istnienia.

Śmierć nie jest tym, o czym chcemy myśleć. Ale, paradoksalnie, medytacja śmierci może ocalić nas od wielu lęków, złudzeń i pomóc nam bardziej cieszyć się życiem!

Z tymi myślami spojrzałem na płomienie ognia tańczącego na zimnym wietrze i stopniowo się rozluźniłem, zaczynając cieszyć się atmosferą tej nocy.

Czasem mam wrażenie, że siedzę na niespokojnym, nieprzewidywalnym koniu. Ten koń to mój umysł. On może po cichu chodzić, a potem wyrzucić takie rzeczy, próbując mnie wyrzucić, jeźdźca.

Wiele osób boryka się z problemami depresji i ataków paniki. Próbują to "wyleczyć", korygując równowagę chemiczną, uwalniając węzły urazów z dzieciństwa. Многие из них не догадываются, что к этим проблемам их привел их собственный ум, который беспокоиться, переживает, выдумывает нереалистичные сценарии, много фантазирует, зацикливается на каких-то вещах и не видит все остальное. Это и только это есть основная проблема нашего душевного страдания и его причина. Ошибочно думать, что эти недуги начинаются внезапно, появляясь в каком-то зрелом возрасте, как гром посреди ясного неба. У многих людей уже с детства живут со своим беспокойным умом, но из-за того, что он до какого-то периода жизни не проявляет себя в острой форме депрессии или панического расстройства, они его не замечают и не отдают себе отчет, что привычка беспокоиться продолжает развиваться, если с ней ничего не делать. И совершенно неверно «лечить» само обострение, необходимо работать с тем, что стоит за ним: наш ум!

В тот момент, сидя у костра, я даже испытывал благодарность своему беспокойному. Если человеку всегда дают спокойного, податливого жеребца, разве он сможет стать хорошим наездником? Разве у него получится изучить все повадки этого животного и разработать средства, чтобы их обуздать?

Луна стояла высоко в небе, освещая снег гор, зеленый ковер плато и лысую поверхность валунов, раскиданных вокруг. Ночью было так светло, что не было нужды даже пользоваться фонариком. Кое-где догорали костры. А на небе появились звезды. Ночь была очень ясной. Шторм, который шел с запада, так и не дошел до нас, растворившись по дороге к горам в чистом небе.

Позже Манодж признался мне, что тоже сильно боялся ненастья в горах и поэтому установил Шива Лингам на камне - неотъемлемый атрибут бога Шивы, который, по его мнению, оберегал нас. Ведь считается, что Гималаи - это жилище и владение этого бога! Что ж, у каждого свои методы обретения спокойствия.